środa, 14 listopada 2012

[4] Rosół z kota




     

    Puściła koło uszu uwagę na temat jej kobiecości i tego, jak mógłby ją wykorzystać dla swoich tylko korzyści. Nie widziała siebie jako sprzątaczki, nie mówiąc już o panience do wynajęcia, więc z dwojga złego wolała to pierwsze. 
- Gośka - rzuciła bezbarwnym tonem, bardziej zainteresowana następnym robactwem, którego pozbyła życia niż mężczyzną, za którym polazła. 
Do parku. 
Nocą.
     Powlekła się do balii pełnej wody i wypłukała brudną ścierę, ściągając z ręki trupy pająków przyklejające jej się do dłoni.
- A ja jak mam się do ciebie zwracać? Miłosierny Samarytaninie? Jak sprezentujesz mi fartuszek to mogę nawet "mój Panie" - mężczyzna spojrzał na nią z politowaniem, wstając ciężko i podchodząc do szafy, stojącej naprzeciw niego. Przekręcił kluczyk w zamku i otworzył. 
Zwyczajna szafa u przeciętnego zjadacza chleba jest wypełniona ubraniami, niepotrzebnymi klamotami, zdarza się, że i butami - ostatnie zjawisko częściej spotykane jest u kobiet niż u mężczyzn - jednak tutaj było nieco inaczej. 
Ukazało się starożytne królestwo szkła i kurzu. 
Szafa była ogromnych rozmiarów barkiem, wypełnionym po brzegi najróżniejszego kształtu i faktury butelkami. Część była pełna, inna w połowie pusta, jeszcze następne dawno już opróżnione.
Zadzwoniły rozkosznie, kiedy zatopił pomiędzy nimi rękę, wyciągając jedną, pękatą, o ciemnozłotej zawartości.
- Skoro mamy już się do siebie zwracać po imieniu, może byś się napiła? - zaproponował, zupełnie bezceremonialnie, wyciągając jeszcze dwie, względnie czyste szklanice - Jestem Teilard - dodał.
Teilard? Obcokrajowiec? Polszczyznę miał idealną, choć z drugiej strony wiele nie powiedział. Chociaż rysy... rysy nie te. O białych włosach już nie wspominając. Białych, nie siwych.
- Nie powinnam przypadkiem dokończyć co zaczęłam? - bardzo się wczuła w rolę gosposi domowej. Nawet nie gosposi - sprzątaczki, która powinna tylko latać po domu i przecierać kurze też tam, gdzie ich nie ma.
Mimo pretensjonalnego tonu spojrzała tęsknię na pustą szklankę. Nie piła dużo. Raczej rzadko i w małych ilościach. Pewnie gdyby ją na to było stać piłaby częściej i więcej, ale jak tu się utrzymać z uganiania się za kotami przez całe miasto?
Roześmiał się.
- Ten rum stał tutaj już tyle czasu, że raczej nie zdąży wyparować, nim wszystko uprzątniesz. Niech tylko posłuży za dodatkową motywację - rzekł, rozlewając chlupoczący płyn do szklanek i pykając fajką.
Nie miał absolutnie zamiaru stawać na drodze realizacji jej kariery. Korzystał póki mógł - baba w domu...nawet jeżeli wyglądała na pół baby w jego mierze. Do czegoś się przecież może więcej przydać, niż tylko uciech w stodole. 

     Generalnie z tych bab to sam pożytek był. Sprzątały, gotowały, tyłek nadstawiały kiedy trzeba i jeszcze po główce klepały.

     Generalnie ten cały pożytek baby spełniały dopóki, dopóty ktoś im za to płacił - w tej czy innej formie. To jeszcze było zrozumiałe...ale głupcem był ten, który wabił sobie jedną, która by mu to wszystko oferowała przez cały czas. Ten tutaj pewnie wolałby z niedźwiedziem mieszkać.

- Możesz mi pomóc, to szybciej się z tym uwinę - zaproponowała śmiało, patrząc jak pyka fajkę. Pyk-pyk-pyk... i tak do usranej śmierci. Co za przyjemność z tego pykania? Zapach może i przyjemny, ale sama czynność ją samą do szewskiej pasji by doprowadziła.
Wypłukała szmatę w beczce, odkładając ją na róg balii i zabrała się za wyciąganie szkła z szafy.
- Nie ma pośpiechu... - mruknął, nie chcąc zakłócać rytmu pracy Gośki. Przyglądał się jak porządkuje skrzętnie przez niego zbierane butelki, te puste  ustawiając w rządku pod ścianą.
Fajka się wypaliła.
Wstał, okładając ją na widełki na gzymsie kominka.
- Przyniosę jedzenie - a pomysł na to, co zaserwuje do spożycia, przyszedł mu właśnie podczas rytualnej mantry fajkowej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz