sobota, 8 grudnia 2012

[5] Rosół z kota








    Miała nadzieję, że oszczędzi jej trochę roboty, ale po co się było łudzić?
Starła kurz zalegający na półkach, puste butelki odstawiając pod drzwi. Wytarła kominek, przetarła kredens i stolik. Z kąta wyciągnęła szczotę, zawijając na jej końcu szmatę i myjąc w ten sposób podłogę. Jeszcze czego, żeby na kolanach zasuwała!
Zastanawiała się, czy nie przetrzeć wiszących na ścianach trofeów łowieckich, ale dała sobie z tym spokój. Ruszanie ich chyba nie było dobrym pomysłem. Dywan postanowiła wytrzepać później.

    Nie widziała więcej roboty dla siebie.

    Fakt, dokładna nie była i wszystko zrobiła po łebkach, ale czy ktoś mówił, że jest w niej chociażby ziarno Idealnej Pani Domu? Poza tym czy facet zauważy? Nie. Nocą, przy świetle kominka, kiedy przez większość pomieszczenia pełgały głębokie cienie i tak nie byłby w stanie dostrzec fuszerki.
Szmatę wrzuciła do beczki z wodą, która obecnie nie nadawała się już do niczego, i rozłożyła się wygodnie na jednym z fotelów. Korzystając z nieobecności gospodarza, ściągnęła buty i wyciągnęła nogi, kładąc je na stole. Przymknęła oczy, zadowolona. W końcu zaraz powinno przyjść jedzenie.

    Słyszała jakąś szamotaninę i inne trudne do rozróżnienia dźwięki tuż za drzwiami. Gdzie on po żarcie wylazł? Do parku? Nie wydawało jej się, by na Polach trafił na jakąś kuropatwę czy innego strusia. Co najwyżej dało się tu znaleźć zabłąkaną kaczkę albo przelatującego wróbla, choć to chyba nie była odpowiednia dla nich pora dnia. Nocy?

    Chyba już przysypiała. 
    Drzwi otworzył z łoskotem, uderzając w nie barkiem i wparował do środka tarmosząc w rękach kawał czegoś... mięsistego. Ptak to nie był. 
Rzucił krwawy ochłap na podłogę i zniknął z powrotem, targając do środka za ogon wielkie, pasiaste cielsko.
- Chciałaś obiad z kota to będziesz miała obiad z kota - wymamrotał, z trudem łapiąc powietrze. i sięgnął po długi, ostry nóż, który bez zastanowienia wbił w korpus zwierzęcia. Pozbawiony łba. Łeb ten sobie leżał jak gdyby nigdy nic na środku pokoju.
Zebrało jej się na mdłości na widok krwi, to raz. A dwa, że ta właśnie krew skapywała z mężczyzny bezczelnie na podłogę, którą jeszcze niedawno tak wytrwale pucowała! Brak poszanowania dla pracy innych. Minus.
Rozłożone na stole pęciny prędko podkuliła pod siebie niczym wystraszony kociak. Jeśli już o kotach mowa.
- Czyś Ty, kurwa, z ZOO tego tygrysa wytargał?! - pisnęła, wpatrując się w tygrysi łeb a później resztę jego cielska, która była właśnie pieczołowicie ćwiartowana. Tylko te dzikie, zmutowane koty miały takie paski. I zebry jeszcze. Ale zebry nie były kotami.

Szczerze mówiąc myślała, że zje coś, co zalicza się do mięsa normalnego, przeznaczonego dla zwyczajnych, szarych ludzi, bez skłonności do odchyłów na podłożu psychicznym - taka cielęcina na przykład byłaby w porządku. Ona na prawdę nie potrzebowała wykwintnej kuchni. Jej kubeczki smakowe były bardzo ubogie i podejrzewała, że nie będzie w stanie dostrzec smakowego piękna w tygrysim mięsie.
Teilard wydawał się emanować spokojem. Z już uspokojonym oddechem sięgnął po długi, solidny rożen oparty o ścianę obok kominka i nabił na niego dwa solidne kawały zwierzęcych wnętrzności.
- A co to ZOO? - rzucił.
- Kurwa, zrzygam się zaraz... - wymamrotała, zieleniejąc na twarzy.